Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 1.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O Wejdalotko, poźna noc na niebie,
Czy sen ci powiek nie mruży?
I duchy chodzą? Czy nie strach na ciebie?
Nie strach ci wiatrów i burzy?
I wilcy wyją i puhacze krzyczą
O Wejdalotko, tyś sama — w téj porze
Czemuż twych powiek miękkich snów słodyczą
Noc ukołysać nie może!

Ktoś idzie? idzie — mignął cień zdaleka
Duch to zapewne w postaci człowieka,
Mara z wszelkiego świata,
Co z znajomemi witać się przylata,
Po nad łoże kochanki, po nad chatę brata?
Nie — to rycerz — spojrzała Wejdalotka blada —
Krzyknęła i w objęcia nieznanego pada
A ogień ciemno-czerwono się pali —
I przygasł całkiem kiedy się witali.
— Biruto! w koło pusto i ciemno,
Rzekł nieznajomy — Czy pojedziesz ze mną?
Koń na nas czeka — druhy nas zasłonią —
Ojciec twój nie wie — twoi nie dogonią.
Porzuć ten ołtarz — sto dziewic za ciebie —
Pół mojéj ziemi, całą ziemię moję —
Oddam Krewejcie, w świątyni zagrzebię.
I gniew Perkuna rozdroję,