Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Ostrożnie z ogniem 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęśliwą, która jej rączki dotknęła. I była chwila takiego uniesienia, że Julja nawet szyderski ust wyraz zmieniła; lecz to trwało oka mgnienie.
Do zobaczenia.
Jan nic nie odpowiedział, w głowie mu się przewróciło, spojrzał na Julję smutnie, długo, na Marję co go żegnała milcząca, rzucił się na koń i uciekł.
— Możeż ona kochać? mówił w drodze do siebie, ona szydzi tylko — ona tak obojętna, tak zimna! Lecz jak dłoń jej drżała w mojem ręku? Co mówiły jej czarodziejskie oczy! O! biedna głowo moja, o biedne serce — co się z wami dzieje. Julja, Marja — obiedwie! Jedna — sam niewiem, szaleję.
I zaciął siwego z całych sił, a Lebed szarpnął się do razów nieprzywykły i jak strzała go uniósł.
Gdy zniknął im z oczów, Julja padła na kanapkę. — Zobaczęż go kiedy? spytała Marji, nie odstręczyłażem go mojem trzpio-