Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Ostrożnie z ogniem 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyznam się nawet pani, że na ten raz więcej w nadziei, iż tu panie zastanę, niż w innej jakiej myśli jechałem.
— A! dziękujemy.
— Bo w Dąbrowej być niemogę, a jutro, lub dziś jeszcze może odjeżdżam.
— Pan już jedziesz? spytała Julja.
— Jutro, lub dziś nawet.
— Koniecznie? I patrzała mu w oczy, probując siły swego wzroku.
— A! koniecznie — koniecznie.
— Tak że ani uprosić, ani wstrzymać pana.
— Ktożby prosił? ktoby wstrzymywał?
— A gdyby?
— O! niemożna! smutnie rzekł Jan.
— Czyjaż wola, jeśli nie własna wypędza ztąd pana?
— Ojca mego.
— Przed tą schylamy głowę — chociaż powiem szczerzę, szkoda nam pana. — W tej piaszczystej i kamienistej Litwie zapomniesz o wołyńskich znajomych?