Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Ostrożnie z ogniem 155.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie przeszlibyśmy się po ogrodzie? rzekł znowu wrząc cały.
— Bardzo chętnie — odpowiedział Jan. — Julja błagająco spojrzała na niego; młody człowiek jednem wejrzeniem uspokoił ją. — Miał on już tę wyższość nad prezesem, że był zimny i panem siebie, gdy tamten, wspomnieniem przeszłości rozjątrzony, buchał nienawiścią i gniewem.
Powoli zeszli ze wschodków.
— Co pan tu robisz? rzekł prezes dumnie. —
— A pan? spytał grzecznie Jan.
— Jakto? jakto! ja — krewny — opiekun — pan śmiesz —
— Ja jestem sąsiadem i gościem, niesądzę, żeby do obowiązków opiekuna liczyła się niegrzeczność dla gości.
— Pan wiesz kto ja jestem?
— Dowiaduję się co chwila lepiej o tem.
— I wiesz przeszłość?
— Zapewne urazę jaką pan masz do mojego ojca?