Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/236

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    głowę, nie mogła zrozumieć, ni zgadnąć. Lackowicz nie mówił jej nic, on się domyślał. Wejrzenie ukośne i mina Parfena, ile razy się spotkali, mówiły wiele, chociaż w rozmowie kozak tak bolał nad losem Płazy i tak różne domysły czynił, jakby w świecie o niczem nie wiedział.
    Upłynęło miesięcy kilka.
    Bietka już straciła wszelką nadzieję wyszukania ojca, a nawet dowiedzenia się o losie jego, gdy przybywający do Warszawy ks. Albrecht, o którym się dowiedziała, przypomniał jej Nietykszę. Sądziła, że pewnie się znajdzie w orszaku kanclerza, ale nie było go. Przyszedł tylko w kilka dni niezmiernie zakłopotany jakiś Woroszyłło, przyjaciel jego, z pozdrowieniem niby...
    Na twarzy jego widać było taką komizeracyę, że Bietka się już najgorszych wiadomości od Nietykszy mogła spodziewać, a nie mogąc ich doczekać, wręcz sama o niego spytała.
    — E! paniusiu moja — odezwał się Woroszyłło — to bałamut... już nie myślcie o nim.
    Pobladło dziewczę, ale chłodno i mężnie dodało.
    — No, cóż? ożenił się z Ponikwicką?
    Rzucił się aż Woroszyłło zdziwiony.
    — Zkądże wy o tem wiecie? — zawołał.
    Zamiast odpowiedzi zobaczył dwa strumienie łez tylko.
    — Nie mam co już obwijać przed wami —