Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiertelne, wielcy statyści zawczasu już przebąkiwali kto weźmie po Władysławie spuściznę.
Ale szeptano pocichu.
Stan duchowny nie był na zawadzie księciu Karolowi, bo papież jak uwolnił Jana Kazimierza od jego ślubów, tak mógł i brata jego sekularyzować.
Poza tą dynastyą, w której jeszcze jakaś kropelka krwi jagiellońskiej płynęła, nie wybiegano dalej myślami. Byli to kandydaci naturalni...
W jednej ze swych wycieczek do zamku Bietka, która tu zawsze się odżywiała, rozweselała, spotkała w kurytarzu niejakiego Tołoczkę, dworzanina kanclerza.
Był to dobrze jej znany przyjaciel Nietykszy.
— A wy tu co robicie? — zapytała go.
— Listy przywiozłem do króla JMci od kanclerza — rzekł Tołoczko. — Pytałem o was, powiedzieli mi, że już zamek opuściliście.
— Wygnali mnie! — śmiejąc się odezwało dziewczę. — Wydawałam się tak niebezpieczną...
Rozmowa w kurytarzu nie była wygodną.
— Przyjdźcie do mnie, mieszkam z ojcem — odezwało się dziewczę.
Nazajutrz rano przystawił się Litwin. Płazy i jego przyjaciela nie było, ale Bietka choć sama, przyjęła go.
Nie śmiała pytać o Nietykszę, bo jej wstyd