Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo już was nie wiem jak teraz zwać, bogdajbyście się prędko na nogi podnieśli i wyzdrowieli.
Sicz, kto to wie, gdybyście chcieli, i tuby się wami posłużyć mogła. My też panów rezydentów potrzebujemy, jak oto ci co tu na dworze siedzą od różnych niemców... tylko nasz rezydent musi przestać na czosnku i gorzałce, bo my mu nie damy dużo... ale o tem gadać niepora.
Lackowicz wtrącił śmiejąc się i klepiąc go po szerokich plecach.
— Lepszego rezydenta jak wy nie dostaną.
Parfen głową zaprzeczył.
— Nie — rzekł — bo ja na zamek nie pójdę i rozmówić się z panem bratem nie umiem. Nim do mnie co dojdzie, tyle gąb przeżuje, naślini, poszarpie, że już nie poznasz co to było.
Jerema to co innego.
Nałożył kołpak na głowę. — Zdrowi bądźcie.
— A wy, zajdźcież-bo do nas czasami — rzekł Płaza żegnając się.
— Niepotrzeba, aby mnie ludzie u was widywali — odparł kozak — ani to dla mnie zdrowo, ani dla was. Zechcecie co odemnie? Ja się kręcę koło gospód na tej Długiej ulicy, mnie nadybać łatwo, jam na nogach cały dzień.
Bietka, która pode drzwiami wszystkich prawie tych rozmów podsłuchiwała, niespokojną będąc o ojca, trochę się teraz o niego mniej obawiała; ale dla niej życie nowe, po długiem na-