Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Do jutra! — rzekł Parfen — przyjdę zrana, zobaczymy...
Bietka niezupełnie wtajemniczona, wiedząc tylko, że ojciec miał jakąś troskę, narady, niepokój, chciała od niego dowiedzieć się o wszystkiem, wierząc w to, że i jej rozumek mógł się na coś przydać. Ale Płaza ją w czoło całował i zwierzać się nie chciał.
— Jechać nie pojadę za nic — mówił. — Dziecka nie porzucę, a choćbym nawet ją wydał i o los się ubezpieczył, co ja tam robić będę? Oni nie na tatara, ani na turka, ani na moskwę, ale na polską szlachtę szable ostrzą, a jabym miał z nimi na swoich iść?
Lackowicz też, choć szlachty nie lubił, ale lachem się czuł, a mścić się nie miał ochoty.
— Ja też na Niż nie powrócę — rzekł — a nie znajdę służby tu, zaciągnę się do cesarskich, albo do francuzkich pułków, jeżeli oni je złożą.
Płaza w nocy pomyślał, że choćby mu przyszło córkę zostawić u ciwunowej, a samemu nocą w Krakowskie zbiedz, i na to był gotów.
— Ja z tobą — dodał Lackowicz.
Zrana czekali Parfena do południa prawie. Nadszedł już trochę podweselony a bardzo butny. Siadł u łóżka Płazy.
— No? a co kości twoje?