Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze czynisz, że szanujesz matkę — rzekł — żonę zawsze znajdziesz, gdy wola Boża będzie, abyś ją miał, a matki drugiej nikt ci nie da. Pan Bóg ci za to pobłogosławi. Jedź. Zechcesz-li powrócić, przy mnie zawsze miejsce znajdziesz.
A że się dworzanina, choćby majętnego, nie odpuszczało bez podarku, dał książe konia dobrego i łańcuch. Poszła mu dziękować Nietykszyna jeszcze, a potem syna z sobą zabrawszy, choć się jej wyrywał do Bieleckich, do Mingajłowej, nie puściła go już dopóki na wóz nie siadł przy niej, bo konno mu jeszcze doktor jechać nie dozwolił. Rana była na zagojeniu, ale się szanować z nią musiał.
Pozostała Bietka sama i długo nie mogła tego sieroctwa serdecznego przemódz, z niem się oswoić. Zaczęła się modlić.
Ojciec nie mówił jej nic, ale miał na myśli co innego.
— Taki piękny i poczciwy chłop jak Lackowicz czemuby się jej nie miał podobać? Szlachcicem nie był, to prawda — mówił sobie Płaza; ale to szlachectwo, na kozaczyźnie mu jakoś lżejszem się stało. Patrzył na to zresztą, jak właśnie za panowania tego króla, ogromny był ruch mieszczaństwa, sołtysów, zbogaconych wieśniaków, którzy per fas i nefas wkradli się do herbów i przywilejów szlacheckich. Liczono ich na