Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bielecki potarł czuba.
— Na zamku, co prawda, dosyć wojenno wygląda, ależ do żadnego konfliktu przyjść nie mogło, bo się sejm nie poczynał i niewiadomo co on powie.
— Jakto, niewiadomo? — podchwycił Kedrowski — rzecz to powszechnie znana, że senatorowie wszyscy ilu ich jest, contra bellum, a szlachta o niej ani chce słuchać. Więc jeżeli król się upierać będzie przy swej imprezie. Cóż król? — zapytał w końcu.
— Król krzyczy w nocy na podagrę — rzekł śmiejąc się Bielecki — a we dnieby na konia siadł, gdyby mu tylko na turka zagrano; ale kumie mój — dodał — sprawa ta między panami szlachtą a królem JMością, my stoimy na boku i mięszać się, ani do niej wmięszani być nie możemy.
— Mylisz się, panie Łukaszu — zawołał głową potrząsając poważny Kedrowski. — Dowiedziona to rzecz, że gdy do zatargu przyjdzie pomiędzy tronem a narodem, miasta cierpią na tem. Inaczej nie może być.
Naprzód się to da uczuć stolicy, zobaczycie. Już mówią, że pułki obce, zaciążne nowo, król sprowadza; spadną one na nas.
Potarł czoło radca, a tuż nadchodził drugi, okrągły i rumiany, wesołego oblicza, strojny wykwintnie Strubicz.
— Strach jaka panika w mieście — zawołał