Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

syć, radzili czynni tego dnia urzędnicy, a natłok mieszczan był wszędzie ogromny.
— Coś tu u waszmościów i gwarno bardzo i tłumno — rzekł Płaza do Bieleckiego — zawsze-li tak?
— Pusto nigdy nie jest — odparł pan Łukasz — ale dziś, wczora, od dni kilku, w istocie ruch nadzwyczajny. Niema się co dziwować, naprzód sejmowy czas, zawsze kupców się zjeżdża obcych wielu, a nigdy może jak teraz właśnie nie było takiej trwogi.
— Trwogi? o co? — pytał Płaza.
Bielecki ramionami ruszył.
— Poszła taka pogadanka głupia — rzekł — że jej już teraz utrzymać niemożna. Z plotką to tak jak z kamykiem co się z góry toczy. Zrazu pomalutku, sam jeden, dalej coraz żywiej, prędzej i za sobą ciągnie co na drodze napotka.
Wtem podszedł ku nim Kedrowski, rękę za pas założywszy.
— Panie Łukaszu — spytał — wy na zamku codzień, powiedźcież co tam się święci. Prawda-li to, że między królem a senatorami scysya wielka i że N. Pan gotów jest armata manu przywodzić do posłuchu i do spełnienia swej woli? Uchowaj Boże konfliktu, nie bez tego, aby miastu się nie dostało.
Strach panuje taki, że my go nie możemy uśmierzyć, a rośnie jak na drożdżach! Cóż wy na to?