Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Radziwiłł słuchał.
— Nie przeczę temu N. Panie, wojna ma swą dobrą stronę, ale też i groźną. Człowiek w niej mądrzeje ale dziczeje razem.
— Przypomnijcie za Batorego — dodał król — jak pod koniec panowania uspakajały się umysły, jak narady sejmowe zyskały, pozwalano na pobory...
Kanclerz zaprzeczył ruchem dobitnym.
— Pewna to rzecz — rzekł — że król Stefan nie od trucizny zmarł, jak bałamutnie twierdzono, ale zniechęcony przez krzykaczów.
— Wojna im usta zamyka — odparł król.
Radziwiłł nie odpowiedział już na to i widocznie chciał inny dać zwrot rozmowie.
— N. Panie — odezwał się — potrzebaby uspokoić ludzi potrwożonych puszczonemi pogłoskami. W mieście trwoga okrutna. Szlachta, która się zjeżdża, przejmuje się nią.
— O cóż się trwożą? — spytał król jakby nie wiedział.
— Pułki nowozaciążne w Warszawie, pod Warszawą — mówił Radziwiłł — dają do myślenia. Należałoby je oddalić a nie ściągać teraz, bo nikt nie wybije z głowy ludziom niedaleko widzącym, że one tu jako pogróżka dla sejmu są powołane. Nigdy w świecie takiej myśli nie śmiałbym przypuścić, ale dla prostych ludzi jest pewien pozór...