Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słyszeli, że wojska zaciągać mają, że może przyjść do starcia, do rzezi.
Ktoś sobie zmyślił, że w okopach, któremi ks. biskup kijowski swoją nową posesyą otoczył, ma się sejm odbywać, a wkoło obóz stanie zaciążnych, którzy na dany znak się rzucą na posłów i senatorów.
Król słuchał nie okazując ani zdziwienia, ani ażeby mu to przykrość czynić miało. Usta mu się czasem uśmiechły ironicznie.
— Około tych okopów — mówił dalej Pac — ciągle z miasta krążą tłumy gawiedzi, a w mieście, co godzina to nowina.
My z przychodzącymi, rozpytującymi, strwożonymi, rady sobie dać nie możemy.
— Dajcie-bo im się trwożyć kiedy chcą — zamruczał król — nie uspokajajcie zbytecznie.
Wśród tej rozmowy, głos chłopięcy jasny i wesoły dał się słyszeć za drzwiami od pokojów królewicza. Otworzyły się podwoje i mały Zygmunt Kazimierz, w kołpaczku z czaplem piórem, po polsku ubrany, przy szabelce dobytej z pochew, wpadł przed łóżko ojcowskie i stanął śmiejąc się, jakby w gotowości do boju.
Król z czułością spojrzał na ślicznego chłopaczka i uradował mu się.
— N. Panie — zawołał chłopak — mówią, że idziemy na wojnę. Ja też chcę na wojnę.