Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ktoby Carycę wysyłał? Zdać się on mógł z samopałem lub szablą, ale z głową i z gębą? Potrzebowali lacha do lachów, mieli was, a jednego starczy. Caryca pewnie sobie sprzykrzył na Niżu, ale jemu i tu będzie niezdrowo.
Lasota, który wiedział że oczów Parfena nie uniknie, wręcz otwarcie się odezwał.
— Iść mi zaraz do Gradzisza do niego. Znam dobrze Carycę, muszę się z nim widzieć.
— Jam też tego tak pewnym był, że z tem do was przyszedłem — mówił kozak. — Rozmówcie się. Prędzej on wam się do czego przyzna, niż przedemną.
Nie odpowiedział nic Płaza.
Kozak doprowadził go do rogu Długiej ulicy, pokazał mu Gradzisza dom i pokłoniwszy się zawrócił na Miodowę
Niespokojnie zdążał Płaza do gospody, gdyż przybycie Carycy nieledwie miało znaczenie, że mu się powiodło na Chortycy i że nie myślał sobie cudzego mienia przywłaszczać. Było to istnym cudem, nie poddawał się też przypuszczeniu Płaza.
— Nie powiodło mu się może! zawsze stateczny człek.
U Gradzisza o tej godzinie pusto było prawie, goście jego po mieście się rozeszli. Gospodarz sam, mały człeczek, brudny i dosyć odarty, stał we drzwiach.