Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozśmiała się Bietka i sam Płaza się uśmiechnął.
— Prawda — dodał — że to kozak taki, jak i ja, lach co się tam zawieruszył, a tak tęskni za swoim krajem, że radby Sicz, kozactwo i wszystko co tam nad Dniepremby mu się śmiało, porzucić. Toć prawda, ale gdy tę mizerną moją krwawicę z pod kamienia dobędzie, a zabrzęczą mu tam złote tureckie monety i poczuje, że bezkarnie sobie przywłaszczyć może, pokusa będzie za sroga.
— A rzeczpospolita szeroka — dodała Bietka — schować się łatwo.
— Ani ja go szukać myślę — rzekł Płaza.
— Długoż na niego i na ten skarb bajeczny czekać tak myślicie w Warszawie? — zapytała córka.
— Nic nie nagli, dopóki kanclerz mi listów nie da z odpowiedzią — rzekł Płaza — a wedle mego rozumu, on ich dać nie może, dopóki sejm nie rozstrzygnie o wojnie
Sejm na koniec oktobra podobno zwołują, pociągnie się pewno do grudnia; do zimy więc ja tu bezpieczny i mogę czekać na mojego Carycę!
Wstał, mówiąc to, z tarczana, na którym siedział Płaza, i rękami objąwszy głowę córki, stał milczący.
— Mów, co poczniemy? — rzekł w końcu.