Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Płaza mówił im tak dosyć długo; słuchali z uwagą.
— Król rozumny — rzekł jeden — ale czy on na swojem postawi? kto to wie? Tam co szlachcic to król sobie, nikogo słuchać nie chce. Z nami jednak musi Władysław kończyć, albo tak lub inaczej, bo my długo czekać nie możemy. Posyłają do nas cesarscy, obiecując dobrze zapłacić. Z carem moskiewskim też my możemy się porozumieć. Są i inni coby nas pociągnąć chcieli. Chce nasz pan a król z sobą kozaków mieć, musi nietylko buławę i chorągwie i bębny złocone posyłać, ale żołd dobry zapewnić i zapłacić co zgóry, aby potem my jak jego kwarciani, nie potrzebowali się o swój własny grosz dobijać i głodem mrzeć.
— My królowi nietylko na turka — dodał drugi — ale gotowi i na szlachtę pomagać. Niechaj tylko skinie! Pójdziemy my ich poskromić, że myszych dziur szukać będą, i zrobimy mu porzątek w domu.
Rozśmiali się wszyscy, a trzeci dodał.
— Mało szlachty, jemu i pankom karków nagiąć potrzeba, bo i ci sobie królują, a on im tylko lalką. Niechajby my na sejm pojechali! byłby ład dopiero.
— Ale cóż — rzekł drugi — w listach kanclerza ciągle łaska królewska dla wojska kr. JMci