Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie ręce. Mężczyzna był nadzwyczaj urodziwy, twarzy tak pięknej, a tak niewieściego wdzięku, że go stare kozactwo Carycą przezywało. Chłop był osobliwego charakteru, gwałtowny a dobry, potrzebujący koniecznie pobratyma i serca, a razem zazdrośny i podejrzliwy; w boju jak lew, w spoczynku rozmarzony i śpiewający.
Płaza wiedział, że to było dziecko niegdyś krakowskiego bruku, które niepowodzenie wygnało z rozpaczą w sercu aż tutaj. Wykałano mu oczy w Krakowie jego pochodzeniem ulicznem, potem gdy kleryka suknię wdział, mieszczaństwem, i niecierpliwy młodzian zbiegł na Niż.
Tu mu naprzemiany bywało i bardzo dobrze, czasu wycieczek na tatarskie wioski koczujące, to nieznośnie, gdy w koszu spoczywając nędzne, powszednie spełniał posługi.
Pisarz go brał czasem do pomocy. Kozacy starsi obchodzili się z nim jak z dziewczyną lub dzieckiem, chociaż znali jego męztwo. Kilku się w nim tak kochało jak owi rzymscy Cezarowie w swych Antinousach.
Lackowicz do Płazy był przywiązany namiętnie, jak do ojca, bo z nim jednym o przeszłości, o Krakowie mówić mógł i utyskiwać, chociaż powracać tam się wzdragał.
Zobaczywszy starego druha Lackowicz mu się z okrzykiem rzucił na szyję, ale Stareńko nie dał czasu się witać i rozczulać.