Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drogę, otoczyli... Krzyku nie było słychać żadnego... gromadką potem pośpieszyli do krytego wozu, który czekał trochę dalej, no i popędzili zdaje się na most i za Wisłę chyba.
Z kilku pytań rzuconych jeszcze pośpiesznie Parfenowi okazało się, iż prawie pewno Bietka tu pochwyconą być musiała, że jej usta zawiązano i uwieziono o mroku.
Co się stało z Nietykszą opisać niepodobna, oszalał, pędem pobiegł do dworu Radziwiłłowskiego, a tu go już żadna siła ludzka zahamować nie mogła.
Miał kilku dobrych towarzyszów i przyjaciół, krzyknął ku nim.
— Życie mi wzięto! Ratujcie, oddam ostatnią koszulę, kto żyw na pomoc, na koń, na koń!
W początku sądzono, że się upił biedny Nietyksza, lecz wiedziano o jego kochaniu na zamku, bo o niem ciągle prawił, przyjaciele więc serdecznie wzięli jego sprawę. A przytem po nocy siąść, pędzić, było to tak powabnem dla dziarskiej młodzieży, iż pół godziny nie potrzebowali, aby już konie posiodłane dosiąść i razem z Nietykszą puścić się na Pragę i Skarzyszów w świat.
Litwin tylko dobiegł na zamek i tu u bramy komornikowi królowej dwa słowa powiedział, aby natychmiast pani doniesiono co się stało; nie wątpił bowiem, że kozak go na drogę naprowadził.