Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozbijanych mis, wywracane ławy, wszystko to razem zmięszane zamkową salę czyniły gospodą jakąś, ale żadna siła nie mogła tu przywrócić jakiego takiego porządku, dopókiby goście znużeni sami spoczynku nie zapragnęli.
Dopieroż słuchać było potrzeba zdań o królowej, o królu, o francuzach i o ich „pudłach“ (perukach) na głowie.
— Ale król — wołała mazowiecka szlachta, której było najwięcej — król nam coś bardzo nierycersko wygląda!
— A mimo to na koń chce siąść i na turka gwałtem — wołał drugi.
— Poco? — przerywał trzeci. — Mamy z nim pokój... co to my dla drugich będziemy ręce sobie parzyli kasztany z ognia wydobywając! My na wojnę grosza nie damy.
Zahuczano przyjaciela pokoju.
— Mówili, że królowa jak róża — wołał jeden — w czasie wjazdu stała się lilią, bo francuzki herb też lilie, ale co dziś to dalipan i do maku ją trudno było porównać.
Z należnem poszanowaniem potroszę wyśmiewano wszystkich, nawet się i duchowieństwu dostało. Biskup auriacki nie podobał się ogólnie.
Inni powtarzali plotki, a na ucho szeptano sobie, że król zamiast do pokojów żony, wprost