Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Litwin znajdował najprostszem natychmiast wprost na samego rzucić się winowajcę, ale miał tyle siły nad sobą i przebiegłości, iż postanowił to uczynić łagodnie i drwiąco z początku.
— Jak się na tem nie pozna — mówił sobie — zażyję go inaczej.
Szukał więc Benedyka, który, nie zapominając o interesach, dostarczał obroków na rachunek króla dla pomnożonej na stajniach liczby koni, i znalał go w istocie dozorującego wydawanie owsa, jakby odniechcenia i zdaleka.
Pozdrowił go litwin z uszanowaniem przesadzonem.
— A, co to? — zapytał stając obok — czyście szafarzem obroków mianowani, panie Nesteracki? Wiecie? to nie jest zły urząd, gdy koni dużo, gdyby po pół miarki na łeb każdy wsypało się do kieszeni, stanie na garncy parę wina wieczorem!
— Ale ja nie jestem szafarzem! — zamruczał krzywonogi — cóż mi tu stać nie wolno?
— A któż wam broni?
— Bo czepiacie się mnie — rzekł Benedyk, chcąc odejść. Wtem Nietyksza zastąpił mu drogę.
— Ja wam do dozoru nad waszem owsem nie będę przeszkadzał — rzekł z przyciskiem, pochylając mu się do ucha — ale, proszę ja was,