Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaręczoną, narzeczoną i zapewne więcej jeszcze... książęcia... książąt... i nie wiem ilu faworytów.
Plątała się i jąkała.
— Postanowił był okazać jej — mówiła dalej — iż nie jest ślepym i głuchym, że wie o wszystkiem. Dał jej już do zrozumienia, że czułym małżonkiem być nie myśli, bo i zwlókł przybycie i wcale na krok się na spotkanie ruszyć nie myśli, a teraz nagle namówiono go na wcale co innego.
A! tegom się powinna była spodziewać! — dodała z gniewem. — On nie ma serca! Gotów wyjechać sam!
Rozpłakała się, ukryła twarz w dłonie i szlochała ze złości.
— Król — podchwycił Pac — nie jest panem swych czynności, musi uledz pewnym wymaganiom. Tysiące oczów patrzy na niego, tłumaczą złośliwie, dla majestatu tronu musi zachować pewne pozory.
— Niech więc robi co chce! — wykrzyknęła panna Amanda — niech mnie jutro precz ztąd wygna, niech jej odda królewicza, aby go struła, niech...
Nie dokończyła tylko łkaniem. Pac był mocno skłopotany.
— Panna Amanda nie masz wcale nad sobą mocy i wiary w siebie — odezwał się. — Co tu płacz pomoże i narzekania. Więcej daleko zu-