Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z muzykami?... uczyłam się trochę muzyki — dodała — ale zdaje mi się, że ja do niej nie mam zdolności. Nauczyciel mi ciągle powtarzał, że nie mam ucha, chociaż mu ich dwoje pokazywałam.
I figlarnie zwróciła tak twarzyczkę ku Pacowi, aby jedno a potem drugie różowe jej uszko z bardzo pięknemi kulczykami mógł oglądać.
— Panna Bieta żartuje! — odezwał się — a sprawa jest bardzo seryo. Cóż gdy król gwardyę swoją naśle na pałac Kazanowskich i gwałtem zbiega odprowadzić każe?
— Zbiega? zbiega? — odparło dziewczę — ale ja jestem szlachcianka i wolna.
— Tak — rzekł wojewodzic — jednakże byłaś przy dworze; nie porzuca się go tak bez opowiedzenia.
Bietka pogardliwie krzywiła usta.
— Koniec końcem — rzekła — panią ciwunową nie męczcie, mnie nie namówicie do powrotu, a ja każdej chwili gotowam się stawić przed królem i tłumaczyć. Życzę jednak pamiętać, że ja dużo mówię i nikogo oszczędzać nie myślę, broniąc siebie.
A gdybyście mnie szlachciankę, słyszycie, chcieli porwać przeciwko woli ojca, i o tem życzę myśleć, że szlachta robi rokosze!... a jak ja pochwycę rokoszową chorągiew...
Pac mimowoli śmiać się zaczął.