Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/044

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    dumał się, popatrzył na syna, ujął za rączkę Amandę i uścisnął ją.
    — Tyle mam trosk na głowie! — westchnął.— Wy znacie moje życie, wiecie że ja się pracy nie wzdrygam; od rana mnie nachodzą, daję posłuchania przez dzień cały, ale nie mam szczęścia do ludzi i szczęścia w ogóle.
    — A! N. Panie — przerwała niemka gorąco — godziż się to mówić, po tylu tryumfach nieśmiertelnych, po tylu bohaterskich bojach...
    — Z których oprócz sławy nic mi nie pozostało — rzekł król. — Ostatni teraz wysiłek czynię.
    Zamilkł spuszczając głowę.
    Zygmunt patrzał na ojca, zdając się go słuchać, ale ani dosłyszeć, ani zrozumieć nie mogąc
    — Jak wyrosnę — zawołał — pójdziemy na turka!!
    — Gdy ty wyrośniesz — przerwał król — turków już być nie powinno w Europie! Da-li Bóg, stać się to musi.
    Zygmunt słuchał, ale nagle król rozmowę umyślnie przerwał i zwrócił.
    — Gdzie Pac? — zapytał.
    Jakby tylko czekał na to, aby go zawołano, wojewodzic stanął w progu. Było to dziełem przypadku, a mogło się wydać obrachowanem.
    — Nic nowego? — zagadnął król — listów żadnych?
    Niemka wtrąciła.