Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/027

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    trochę jeszcze grosza przychowanego, ale to nie tak jak u nas, co się do klasztoru albo kościoła powierzy... musiałem zakopać w ziemię, bo ta jedna nie zdradzi. Teraz trzeba tak dobyć, aby nikt nie podpatrzył, bo dla pieniędzy zabić mogą, trzeba zabrać to z sobą i aż tu doprowadzić!
    Bietka się za głowę pochwyciła.
    — Aż mi strach myśleć — zawołała. — Ale gdyby się wam najszczęśliwiej powiodło, ile na to czasu trzeba?
    Zadumał się licząc Płaza... a no podróż nie dawała się obliczyć. Dosyć było kaprysu końskiego, aby ją przeciągnąć. Wprawdzie ten brzydki i niepozorny szkapa, na którym się tu dostał, żelaznym był, ale i żelazo się kruszy.
    Płaza odpowiedzieć nie umiał.
    — Toć pewna — rzekł po długiem dumaniu — że ja i godziny nie zaśpię.
    Na tę poufną rozmowę wpadła powracająca z miasta Bielecka, cała jeszcze rozgorączkowana czynnie spędzonym porankiem.
    — Cóż ty z zamku przynosisz? — zagadnęła Bietkę.
    — Ja z próżnemi rękami przychodzę — odpowiedziało dziewczę. — Król chory... i po wszystkiem.
    — Gdybym ja była na miejscu waszem — z wyrzutem poczęła pani Łukaszowa — jużbym tej tajemnicy dobyła pewnie, bo mi tego nikt