Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/024

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    bieda, aby nóg nie poodmrażał, czy roztopy przyjdą, ślizgawica lub grzęzawica. No! podróż będzie nie do zazdrości.
    Parfen pomyślał.
    — Jabym na waszem miejscu — rzekł — prosto do Kijowa jechał. Tam do naszej gospody do Nikity się zgłosił, może dalej nie będzie potrzeba.
    Płaza głową potrząsnął.
    — Ja muszę w Siczy być — rzekł — bo nie jednego głowa roztrzygać będzie, ale starszyzna cała radzić musi.
    Kozak nic już nie mówiąc na to, rękami liczenie pieniędzy pokazał.
    — A hroszy? — zapytał.
    — Tylem tylko o nich słyszał, że mi na drogę coś dać myślą.
    Ręką rzucił a Parfen się skrzywił.
    — Co potem? — zamruczał. — Ale u nich w skarbie jak w wyłowionym stawie, ani płotki pono niema.
    Czekają na młodą królowę, aby im francuzkich pieniędzy przywiozła.
    Kiedyż ona przyjedzie? — dodał — na żółwiu ją wiozą! Król chory i nie o weselu mu pono myśleć, a tu żonkę gwałtem dają... Sam ci jej chciał, a kto się teraz z nią będzie pieścił...
    Wtem Parfen nagle urwał, głową skłonił