Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/017

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    potrzebowała. A one mnie na co? Klejnocików nakupiliście mi dosyć, i gdybym je przyjmować chciała, daliby mi drugie tyle moje gachy. Sukni jest tymczasem dostatek. Stoczek mi się chyba zda...
    Nie dokończyła swej myśli.
    — Prędkoż wy powrócicie? — spytała ojca.
    — Toć mój frasunek — jęknął Płaza — albo ja wiedzieć mogę, kiedy jadę i jak powrócę? — Sługą jeszcze jestem i z tych kajdan rozkuć się muszę; byleś ty mi całą i zdrową była.
    Bietka zadumana nic nie odpowiedziała.
    — Nie wiem co się stało — szepnęła po małym przestanku. — Dawniej się tu mocno nową królową zajmowali, teraz o niej milczą. Zobojętnieli... albo? kto ich zrozumie. Amanda głowę do góry podnosi i weselej się uśmiecha, a królowi przypodobać usiłuje... Co to będzie! co będzie!
    — Przyjdź do Bieleckich, jak najprędziej ci pozwolą, bo szerzej pomówić musimy swobodnie.
    — O pozwolenie się pytać nie będę — uśmiechnęło się dziewczę. — Przyjdę...
    Z zamku wprost pośpieszył Płaza do szkółki przy św. Brunonie na Nowe miasto. Stoczek siedział tu w porzniętej przez pauprów kozikami katedrze i mozolnie wykładał obiecadło, owo odwieczne a, b, c, chleba chcę, a kołacza nie porzucę, bo się dobrze uczę.