Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stworzenie! Patrzeć na nią, mówić z nią, żartować, zdaje się to płoche, a ugłaskane i obyczaj ma dworski. Słowo ją nie spłoszy, odpowie raźnie, ale niechże kto posunie się śmielej od rączki do pyszczka, albo ją wpół zechce objąć, jak to u nas dworaki zwykli, gotowa nawet wojewodziców policzkować. Ani przystąpić do niej.
— Ho! ma rozum dziewczyna — rzekł uradowany Płaza.
— Patrzmy no końca — dodał szafarz — ja już takie widywałem co odpychały wielkich panów, a potem ją lada pacholik ugłaskał.
Mówi ciągle: Sierota jestem, nie mam nikogo, muszę sama siebie pilnować.
Z uwagą wielką przysłuchiwał się Lasota; dziewczę go zajmowało.
— Jeżeli prawda, że się Pac koło niej kręci — rzekł Bielecki — to nie dla siebie... królowi się podobała, tego nie ujdzie...
Płaza poruszył ramionami.
— Dziwne u was obyczaje — rzekł — król się ożenił, żony mu nie przywieźli jeszcze, tu już jedną miłośnicę ma, a innych mu szukają.
Mieszczanin śmiał się.
— Salomona naśladują — rzekł — przecież to najrozumniejszy z ludzi był, a żon i miłośnic chował tyle. Nam prostaczkom byłoby to grzechem, im rozrywką niewinną...
Po tej rozmowie, gdy na zegarze godzina