Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jednym, drugim kubku kozacze myśli powracały, ale lada co je rozpędzało, z ulicy okrzyk, dźwięk dzwonu zdaleka, nawet głos zegaru na ratuszowej wieży i hejnały na niej wygrywane wieczorem i rano.
Podobne niegdyś odzywały się z wieży P. Maryi w rynku krakowskim. Jednego z nich słuchając rozpłakał się sam nie wiedząc jak i dopiero łzy poczuł, gdy machinalnie ręką potarł po twarzy.
— Człowiek jest jak ta trzcina na Dnieprowych kamyszach — mówił w sobie — lada wiatr nim ugina. Sądzi, że mocen a twardy bardzo... a tu co? nie złamie się jakby powinien, a pokłoni posłuszny.
Tego wieczora Bielecki, który na zamku miał coś ustawicznie do czynienia jako szafarz śpiżarni królewskich, powrocił dosyć późno i gdy wszedłszy do domu, od żony się dowiedział, że gość jego prawie na miasto nie wychodząc, znaczniejszą część dnia przesiedział zamknięty, zastukał do niego, zapraszając na czarkę wina nimby spać poszli.
Znalazł go tak smutnym, a, jak się jemu wydało, znudzonym, iż mu się go żal zrobiło.
— Widać to — rzekł — żeście jeszcze sobie znajomości na mieście nie mieli czasu zrobić, siedzicie więc jak pustelnik, nie wiedząc kędy się obrócić. Na to ja chyba jutro trochę zaradzę,