Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/064

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — I to niesworne kozactwo na granicy — dodał — gdzieby nam najlepszego żołnierza mieć na Niżu potrzeba.
    Płaza drgnął.
    — Oho! — zawołał — oho! cóż wy sobie lekko szacujecie kozactwo. Niesworne ono napozór, ale tam siła jest; daj Boże, aby jej tyle u was tu było. Za łby się w koszu pobiorą, prawda, ale gdy razem iść trzeba na nieprzyjaciela, poborów tam uchwalać i sejmików zwoływać nie ma poco; zakrzyknie hetman-batko na mołojców! i pójdą do ostatniego. A w domu z nich żaden ni żony ani dziecka nie zostawi, więc się z życiem oglądać nie będzie.
    Wijurski słuchał uważnie.
    — Gorąco — rzekł — kozactwa bronicie.
    Płaza się zarumienił i głowę na piersi spuścił.
    — Bom się mu tam i owdzie na kresach przypatrzył — dodał i powstał z ławy.
    Wijurski spojrzał nań bystro i po przestanku rzekł:
    — Z nowin i ta druga, że się, słyszę, król nasz JMość ożenić pragnie. — To mówiąc, uśmiechnął się pan Szczepan. — Hę! hę! w porę.
    — A to dlaczego? — zapytał Płaza — niestary jest?
    — Widzieliścież go?
    Zamyślił się brodaty.
    — Dwadzieścia lat temu! — zamruczał.