Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uskoczył i owe kopyta w powietrze tylko podniósłszy się, opadły na ziemię. Płaza batogiem dał naukę i epizod ten skończył się bez szwanku.
— Złą jakąś bestyę macie — rozśmiał się Wijurski — ani się do niej przybliżyć, i niepiękna też jest, ale musi mieć swe przymioty?
Płaza podniósł głowę.
— Ba! — zawołał — bez jedzenia może dwa dni iść, a strzecha przegniła, gdy nic innego niema, także jej smakuje. Bez wody cały dzień trwa, co trudniej koniowi, bo dla niego woda obrok czasem zastępuje. Naostatek zielona pasza byle jaka, nażre się aż go osiodłać trudno, i nic mu. Drugiegoby zdęło i pęknąćby musiał. Skóra taka, że się nigdy nie zatrze, a spocony czy nie, można go poić, karmić i oskomy nie zna. Spojrzeć na niego, trzech groszy nie wart, a jabym za garść dukatów go nie oddał.
— No i to dobrze — dodał śmiejąc się — że złodziej się na niego nie połakomi.
Wijurski słuchając pochwał tych, rozpatrywał się w koniu, zżymnął ramionami i rzekł.
— To kozacki koń!
Płaza spojrzał bystro i pod włosami mu wystąpiła czerwoność.
— I ja tak sądzę — rzekł — choć ja go kupiłem od szlachcica... tatarski albo kozacki być musi.
— Przy naszym teraźniejszym zbytku — do-