Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 290.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i nie odetchnę, póki tu Strasza na miejsce moje nie posadzę!
Nie wątpił Hincza, że nie kto inny tylko Strasz Witoldowi zaniósł do uszu te potwarze, a choć siedział na dnie, zaparty drzwiami z góry, które się raz tylko na dzień odmykały, potrafił jednak jakimś sposobem cudownym, dać znać królowej, iż nie na kim innym krzywdy swej poszukiwać była powinna, tylko na Straszu.
Inni też się domyślali, bo właśnie w tej porze zniknął i nie rychło, jak gdyby u siebie tylko w Białaczowie bywał, zjawił się na służbę do królewnej Jadwigi.
Ale tu wiedziano już jaki obrót przybrała sprawa królowej, i jakie na niego padło podejrzenie, znalazł więc przybywszy zimne bardzo przyjęcie i nikt z nim przestawać nie chciał.
Niedługo więc pobywszy przestraszony, widząc, że prędzej, później zemsta go nie minie, Strasz jak się tu okazał niespodzianie, tak równie skoro zniknął.
Cała nadzieja jego była w tem, że Szczukowskie, które Witold miał kazać badać, że strachu królowę swą obmówią i jego potwarz potwierdzą.
Z obawą królowa oczekiwała o nich wiadomości. Stało się jednak inaczej niż przewidywano. Rachował Witold na to, że siostrzenicę król mu na łaskę zda i odeszle. Gdy go wieść doszła, że