Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 285.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiał, podziałało na niego. Blade, pomarszczone ręce, które trzymał na okryciu łoża, załamał z całych sił.
Zmienionym głosem — odezwał się do Biskupa.
— Witold, Witoldowi.
Zbyszek wybuchnął.
— Książe Witold jest waszym lennikiem, nie wy jego!! Ulegać mu jest sromem, królowę mu poświęcić, sławę swoją i domu... byłoby słabością... miłościwy panie... czas jest jeszcze... błagam cię...
Chwilę trwało milczenie, złamanym głosem naostatek Jagiełło dodał.
— Niech więc jedzie do Krakowa... niech siebie i mnie stara oczyścić... ale widzieć jej teraz nie mogę... Biskupowi się twarz rozjaśniła.
— Bogu niech będą dzięki — rzekł — zawszem liczył na to, że wam serce i sumienie nie dopuści popełnić niesprawiedliwości.
Po twarzy starego króla dwa ciche strumienie łez płynęły marszczkami i tonęły w fałdach twarzy...
Biskup wyszedł natychmiast.
Królowa w odzieży podróżnej, blada przechadzała się po izbie, a krok w krok za nią stąpała Femka. W progu płakały dziewczęta; czeladź chodziła niema, w obec tej boleści przemówić nie śmiejąc.
Zwróciła się Sonka ku biskupowi, jakby od niego promyka nadziei oczekiwała.