Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 279.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił o rzeczach obojętnych do ludzi obcych, a w głosie czuć było drzenie i nieugaszony gniew jeszcze.
Zastawiono stół, nie tknął nic, napił się wody, kazał precz misy odnieść, wołając, że mu śmierdziały. W izbie skarżył się że było duszno. Zbigniew oparty o ścianę nie odchodził.
Nie było to zapawne sprawą wypadku, że tegoż wieczora, gdy król go się najmniej spodziewał, nadjechał biskup krakowski.
Był to człowiek jedyny może, którego król nie tając się z tem, obawiał. Samo jego przybycie, w którem domyślać się mógł pośrednictwa w sprawie królowej, napełniło go trwogą. Biskup krakowski był surowym, nieprzyjaźnym Witoldowi, a królowej dość przychylnym. Walka z nim stawała się nieuchronną, a nigdy jeszcze z żadnej z nich król nie wyszedł zwycięzko.
Pomiędzy chwilą, gdy oznajmiono przybycie biskupa, a przyjściem jego do Jagiełły, upłynęło dosyć czasu. Zajechał na probostwo, mógł widzieć się wprzódy z królową, wszystko to niepokoiło winowajcę.
Z tem spokojnem obliczem, które nigdy ziemskiej namiętności nie dało się ująć i malowało niezachwianą pogodą twarzy, Zbyszek wieczorem wszedł do króla.
Znalazł go niegniewnym już, ale przybitym, znękanym, bolejącym. Z pospiechem chciał Jagiełło