Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 277.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzywdy mej, krzywdy mojego dziecka... nigdy ci nie przebaczę.
Jagiełło rzucił się z szalonym gniewem.
— Milczeć — krzyknął. — Wezmą na męki twoje pomocnice, twoich ulubieńców, wyda się zdrada. Wiem ja, że wam, kobietom niepoczciwym, słów i łez nigdy nie brak. Znam was... wszystkieście takie!!
Począł się przechadzać po izbie.
— Nie miałaś litości nad mojemi siwemi włosami i ja jej mieć nie będę. Precz... na Litwę.
Królowa słowa już wtrącić nie mogła, cofnęła się kilka kroków i stała z założonemi na piersiach rękami, jak posąg blady, nieporuszona.
Ten spokój jej i duma króla zdawały się jątrzyć jeszcze... wyzywały go.
Milczenie pogardliwe, wejrzenie zimne, napełniały go trwogą jakąś zabobonną, obawiał się podnieść oczów.
— Nie chcę słyszeć nic. Jutro niech cię odprowadzą na Litwę.
To mówiąc skierował się ku drzwiom. Zwrócił głowę jakby się spodziewał, że groźbą tą zastraszy i zmusi do pokory. Sonka nie drgnęła nawet; tłumiła w sobie bóle, lecz już była na wszystko przygotowaną, nawet na śmierć.
Krokiem pospiesznym, nie umiejąc znaleźć drogi, dobijając się do pierwszych drzwi, jakie mu się nastręczyły, Jagiełło, którego Zbramir