Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 260.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i może go ubił... Nic innego przypuścić nie mogli.
— Coś ty zrobił? — zawołał przyskakując Jaszko z Koniecpola.
Odurzony Hincza, jeszcze pod naciskiem tego co mu Kormaniec powiedział, krzyknął głośno:
— Jam niewinny! Bóg mnie skarż! jam niewinny!!
Wszyscy go obstąpili; on postrzegł się, że wygadał się i zdradził. Zdawało mu się, że może najlepszem było pójść o wszystkim oznajmić królowej... ale, nuż Kormaniec się przesłyszał? po co ją straszyć? Jakie jej mogło grozić niebezpieczeństwo? Hincza jednego się lękał, aby w pierwszym popędzie gniewu, ich, jako mniemanych winowajców nie pozamęczano.
Zamiast więc iść dalej, zwrócił się do progu nazad, dając znak Jaszkowi i towarzyszom, aby szli za nim. Wszyscy razem wybiegli do sieni. Hincza nic nie mówiąc prowadził ich do szopy w której konie stały.
Sam zaraz przystąpił do swojego wierzchowca, okiełznał go, popręgi podciągnął i wyprowadził od żłobu.
— Co się to ma znaczyć? — zawołał Jaszko z Koniecpola. — Mów.
— Co? — rzekł półgłosem Hincza — oto że i wy powinniście konie brać i zemną w świat ruszyć, nie chcecieli aby was na męki brano.