Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 244.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty więc zawsze jeszcze łudzisz się tą nadzieją, że ona się okaże niewinną!! A ja ci powiadam, żem pewny swego, że tu już tylko dla formy baby na męki weźmiemy... bo ja co wiem, to prawdą jest.
Jagiełło nie dał się przekonać i nie ustąpił, do ostatniego kresu doszedłszy, dalej pchnąć się nie dozwalał. Chciał mieć choć cień nadziei... Ostatek pobytu Witolda w Horodle zszedł na coraz burzliwszych scenach między nim a królem. Książę lękając się, aby mu z rąk nie wyśliznęła się ofiara, napadał na Jagiełłę, szydził i rozjątrzał go... Ten powolny zwykle, wreszcie wymówki czynić począł. Zaledwie przy pożegnaniu z sobą złagodnieli nieco, a Witold dał słowo, iż się do woli króla zastosuje.
Po odjeździe księcia smutny i przybity król pozostał jeszcze w Horodle, potrzebując samotności i wypoczynku, lecz cudowna ta wiosna, którą się tak cieszył i nasycał przed kilku dniami, cały teraz urok straciła dla niego. Śpiewów ptactwa nie słyszał, bo w uszach brzmiała mu zdrada, nie widział nic przed sobą oprócz obrazu tej żony, którą kochał... niewiernej i niewdzięcznej.
Łowczy chciał prowadzić króla na toki głuszców i cietrzewi, którym dawniej przysłuchiwać się lubił. Jagiełło odmówił. Było to najgorszym znakiem... wszyscy komornicy posmutnieli.