Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 238.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na cóż mam ją odsyłać, jest u mnie zamków dosyć, osadzę ją na jednym z nich.
Rozśmiał się Witold szydersko.
— Ja ciebie znam — wtrącił gwałtownie — osadzisz ją, potem za nią zatęsknisz, odwiedzisz, przewrotna niewiasta rozpłacze się, przebaczysz i weźmiesz napowrót do Krakowa.
— Nie — zawołał Jagiełło — zdrady jej nigdy nie daruję! Byłem dla niej dobrym, powolnym, ufałem jej, nie posądziłem nigdy... nie!! Srogo zawiniła.
— Odeszlesz ją na Litwę — zawołał Witold nalegając. — Obstaję przy tem... U was ona ma i mieć będzie sojuszników, przyjaciół, pomocników. Ty sam za siebie nie możesz ręczyć.
Zadumany jechał jakiś czas Jagiełło, nie zdając się słuchać nawet Witolda, nagle podniósł głowę i wejrzał na brata.
— Ale przedewszystkim — zawołał — trzeba się o winie przekonać! Cóż to jest? dotąd próżne gadanie ludzi, zazdrośników, wrogów. Na kogóż oni nie rzucą potwarzy? Wszak Gniewosz z Dalewicz śmiał tę świętą panią moję Jadwigę obwiniać? Wszak łotry Annę spotwarzali? Tak samo i na Sonkę mogą...
— Nie! nie! — przerwał silnym głosem Witold — ty mnie znasz, ja łatwowierny nie jestem, nie śmiabym ci pokoju zmącić, gdybym nie był pewnym tego co mówię. Od roku śledzę. Chciałem