Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 229.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

buchnąć, musiał przemódz się, aby Jagiełłę do ciosu, który mu miał zadać, przygotować.
Oskarżenie Sonki, przyprowadzało go tu umyślnie, z tem jednem jechał do króla. Zastał go tak szczęśliwym, wesołym, dobrodusznie rozochoconym, odmłodzonym tą wiosną, iż musiał sprawę odłożyć do jutra.
Jagiełło prowadząc go, dopytywał się o Ruś, o wyprawę do Pskowa, a to co zamierzał dalej.
Witold przerywał mu wymówkami jeszcze o ów młyn, którego Krzyżakom tak długo dać nie chciał.
— Bracie mój — tłumaczył się Jagiełło — dałbym ci dla tych nicponiów trzy młyny nie jeden, byleś się nie gniewał na mnie — ale Polacy wiedzą dlaczego ich tam do rzeki dopuścić nie chcieli... Widziałeś Zbyszka.
— Twojego króla i króla Polski — odparł Witold — boć on panuje... a zuchwały jest...
— Rozumny i nieustraszony — rzekł Jagiełło. Szanuję go.
— Szanuję go i ja, ale gdybym Jagiełłą był, siedziałby w Chęcinach, lub dawno dał pod miecz głowę!
Przeraził się Jagiełło.
— Rzym! Rzym! — zawołał cichym głosem.
Weszli tak mówiąc na zamek...
Ledwie on zasługiwał na to nazwisko, tak szczupły był, zaniedbany i niepozorny. Kilka izb