Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 227.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz natychmiast zjawiały się inne, a gdy brakło umarłych, przychodzili żywi... Dwaj szczególniej pokoju jego nieprzyjaciele, ci co mu nie dawali życia kosztować swobodnie: Zbyszek i Witold.
Lękał się ich obu.
W oczach jego wyrósł ten Oleśnicki, niemal z chłopięcia w olbrzyma, a nieustraszony był, a gardził śmiercią, a mówił prawdę gorzką... Był to mąż boży, ale straszny jak archanioł z mieczem...
On go wypiastował sam, teraz Zbyszek jemu panował.
Witold, tego on znał od dziecka jako bohatera i wodza; dał go dlatego, o rodzonych zapomniawszy braciach, kochanej Litwie, aby ona rosła i rozprzestrzeniała się pod nim.
Stało się, jak chciał, lecz teraz odrywała się już od Polski...
Jagiełło milczał...
Żal mu jej było, a w sercu radował się, że się tak stała potężną.
Witold i Zbyszek, Litwa i Polska bojowały teraz z sobą po nad głową starca, a on nie wiedział komu miał życzyć zwycięztwa...
Mówił więc sobie, że Bóg będzie wiedział najlepiej jak tę sprawę rozsądzić. Tymczasem słowik śpiewał, księżyc świecił, a puszcza mówiła królowi do ucha co kryła w sobie... On