Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 215.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miłościwa pani — rzekł — może to być, że która z nich niczegoby się wydała, ale tam gdzie róża albo lilja kwitnie, trudno patrzeć na nogietki!
— Musieliście się od Niemców uczyć tak trefnej mowy — odparła królowa — ja jej nie rozumiem...
Hincza spostrzegłszy się, iż za śmiało wystąpił, oczy spuścił i krok się cofnął. Królowej się żal go zrobiło.
— Powiedzcież mi — odezwała się — do której się Jaszko z Koniecpola zaleca? bo widzę jakby nie wiedział którą wybierać i wszystkie z kolei bałamuci...
— Miłościwa pani — odparł chcąc sprawę swą naprawić Hincza — my tu wszyscy ile nas jest dla jednej tylko naszej królowej oczy mamy, a przy niej nam żadna niemiła...
Sonka potrząsnęła główką i pogroziła Hinczy, który chcąc w żart obrócić co powiedział, uśmiechnął się.
— Nie mam was za to czem nagrodzić — dodała po chwili królowa.
— A my też i niczego nie żądamy i nic się nie spodziewamy — dodał Hincza. — Ilu nas jest, choć życieśmy dać gotowi...
Królowa zamilkła, a po chwili rozkazująco odezwała się: