Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Krakowie, chora Sonka z niepokojem wyglądała jego powrotu... Wieści jakieś dziwaczne poprzedziły króla, lecz tym nie dawano wiary, a dopytującej pani, nikt nie śmiał oznajmić, że król z tego zjazdu, powracał gorzej niż z niczem. Ze wszech stron groźne się gromadziły chmury... Dochodziły z Litwy od Witolda przechwałki, iż Sonkę zgubić musi, a pomści się jej nieposłuszeństwa.
Królowa leżała w łóżku, gdy jej męża oznajmiono.
Zwykle przybywał on wesół i dobrej myśli, teraz o kiju jeszcze, bo mu noga dolegała, przygarbiony nieco, z twarzą schudzoną, zestarzały nagle ukazał się w progu... Podszedł ku łożu milczący, przywitał Sonkę... spuszczając oczy...
— Jeszcze wam noga dolega? — zapytała niespokojnie...
Król popatrzał na nią.
— Nogać — rzekł — nie. Ty nie wiesz nic?
Poruszeniem tylko dała poznać Sonka, iż żadna wieść jej nie doszła...
— W Łęczycy — wybąknął król — żądali odemnie potwierdzenia swych swobód...
— Oparłeś się? — przerwał królowa...
— Napróżno — dokończył smutnie Jagiełło... Szlachta zażądała groźno od biskupa zaręczenia, które za ręce mu dała.
— A biskup się nie sprzeciwił?