Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 201.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Napróżnobyśmy tu siedzieli — rzekła — Witold ani księżna na chrzciny przybyć nie zechcą. Prosiłam wuja, odmówił mi.
— Mnie zbył milczeniem — westchnął Jagiełło. — A gdybym mógł ich dwu z biskupem Zbyszkiem pojednać i zbliżyć, jakąby to dla mnie było pociechą!
— Ogień z wodą — odparła uśmiechając się Sonka... Jedźmy do Krakowa...
Nazajutrz Jagiełło oznajmił, że musi spieszyć z powrotem, aby w połowie lutego przyjąć sproszonych gości, a Witold go nie zatrzymywał.
Pożegnanie było urzędowe i chłodne, księżna Julianna chorą się uczyniła, aby królowa do niej nie ona musiała iść do królowej. Stryjeczni bracia podali sobie dłonie, i Jagiełło nazad ruszył do Polski... Sonka znała go i wiedziała, że ilekroć odwiedza Litwę powraca z niej smutnym, bo stare w nim odzywają wspomnienia. Tak było i teraz. Oglądał się za siebie, jechał zadumany, tęsknił...
Sam powiadał po cichu, że nieraz wolałby był tu księciem zostać, niż w Polsce królować.
Prawda, że Witold więcej miał władzy nad niego.
Wszystko się odbyło wedle myśli króla, zesłał na chrzciny posła swojego Papież, król rzymski, przysłali dary nawet Krzyżacy. Uroczystość była wspaniałą i radosną. Królowa na chwilę