Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyszła zapłakana, Sonka odezwała się chłodno, że czas tylko może nawrócić serce dziewczęcia i że gwałtu mu zadawać się nie godzi.
Przez cały ten dzień król się namyślał i ważył w sobie co miał czynić. Przypadek przyspieszył koniec i wahanie się, a odkładanie, Jagielle zwykłe, zamknął nagłem postanowieniem.
Gdy po obiedzie spoczywał siedząc u okna wychodzącego na podsienia, tak, że widać go nie było, i mimowolnie przysłuchiwał się śmiechom i gwarom młodych dworzan, stojących nieopodal w podwórcu, usłyszał nagle znajomy sobie głos Hinczy z Rogowa, który wołał.
— Strasz! czekaj Strasz! królowa rozkazała, abyś na miasto jechał, i Mszczuja szukał, wyprawionego po iglice, a nie wraca od rana, bo gdzieś pewnie w piwnicy siedzi...
Strasz Jan z Białaczowa, należał naówczas do komorników królewskich, a człek był hardy i opryskliwy, próbował on przypodobać się królowej i zyskać jej względy, co mu się nie udało. Miał nienawiść do Hinczy posądzając, że ten mu szkodził, a Sonce też przebaczyć nie mógł, że dla innych okazując się łaskawą, jego się zbywała i szorstką dała mu kilka razy odprawę.
Strasz zły, począł podniesionym głosem.
— A cóż to ty mi będziesz rozkazywał? Jam pod tobą jeszcze nie służył?