Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bezpieczeństwach, jakie biednej groziły sierocie, użalając się nad jej losem.
Donoszono o tem Sonce, gardziła potwarzami, a nie czuła się winną. Czyniła co mogła, czas powinien był dokonać reszty.
Ilekroć Jagiełło przybywał z nieustannych objazdów kraju i polowań, w progu zamku znajdował zawsze królowę uśmiechniętą, radą panu swojemu, uprzejmą, bez słowa wymówki na ustach. Nie zwykła też była prosić o nic, a Jagiełło, gdy się czuł winnym długiego zaniedbania, nagradzał to darami hojnemi...
Na Wniebowzięcie powracał właśnie z pod Czorsztyna, dokąd go znowu Zygmunt wyciągnął. Królowa jak zawsze gotowała się na przyjęcie. Z Jagiełłą razem jechali znaczniejsi panowie, którzy mu towarzyszyli, dla zgody i przejednania.
Stary, nieznużony pan, na jednem miejscu nigdy długo nieumiejący usiedzieć, czasem jednak radował się, gdy do Krakowa zawitał.
Był on tu tak dobrze gościem jak gdzieindziej, lecz gniazdo tu czuł swoje, gdy Wilno już w cudze oddać musiał ręce.
Na wiadomość o zbliżaniu się, wyjechała Sonka, biorąc z sobą Jadwigę i Brandenburczyka, dla powitania króla, z orszakiem tak wspaniałym i strojnym, iż całe miasto wybiegło mu się przyglądać. Jagiełło wystawności tej nie