Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Księżna postrzegła jednak, że król pytał i otrzymał odpowiedzi...
Kilka zaledwie minut to trwało, gdy Witold przystąpił bliżej, a Julianna, korzystając z tego, Sonkę za suknię pociągnęła i niemal gwałtem z sobą jej iść kazała.
Miała jednak czas księżniczka głową skinąć królowi i wolnym krokiem wyszła za Julianną.
Stał moment Jagiełło zadumany patrząc na ogień, a potem na ławę się rzucił. Rękę wyciągnął do Witolda.
— Wdzięczen ci jestem! — rzekł — dziewka kraśna a młoda, a niepłochliwa...
Rozśmiał się.
— Bóg da szczęście?
— Spodziewam się go dla was — dodał Witold — bo Sonkę Anna chowała jak własne dziecko... Dobrą jest, cichą, łagodną niewiastą, taką jakiej tobie potrzeba. Gdy ciebie nie będzie w domu, zamknie się i cierpliwie czekać potrafi. Do zabaw nie nawykła, do przepychu także.
— Kraśna! kraśna! — powtarzał król. Mnie takiej było potrzeba dawno...
— No, a Zbyszek i twoi panowie? — zapytał Witold.
Król posępnie spuścił głowę.
— Wojnę z niemi staczać przyjdzie — zamruczał — to wiem... lecz gotówem na ich opór nie zważać. Nie zechce żaden z nich ślubu