Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż ja mam odnieść panu mojemu w odpowiedzi? — zapytał...
— Czekaj do jutra — rzekł król po namyśle... Jedź ze mną do Krakowa, tam odpowiedź otrzymasz...
Rusinka mi się lepiej od innych uśmiecha, bo to swoja... jak moja matka była, i z nią łatwiej, niż z temi niemkiniami, do których trzeba włosy smarować i jedwabie wdziewać...
Przerwało mu powtórzone westchnienie.
— Idź spać, Cebulka, bo i mnie się już oczy kleją... a nikomu nie mów o Sonce.
Z tem się rozstali.
Nazajutrz choć zapowiedziane były łowy w puszczy, zrana wstawszy, a raczej obudziwszy się, bo z łóżka rychło nie powstając, swoim obyczajem wylegiwał się Jagiełło, nakazano szykować się do Krakowa...
Żal było królowi lasów, bo miasta i życia w nim nie lubił, a na zamku się nie rad zamykał; jechał markotny, ale już mu ta krasawica Rusinka po głowie chodziła. Im młodszą mu ją opisywał Cebulka, tem chciwszym był na ten kąsek stary.
Przez całą drogę jednak myśleć musiał jak się o tem rozmówi z panami. Odradzali mu oni w ogóle spóźnione śluby, przy których uporczywie stal; a z duchownemi i baronami swemi sprzeczać się nie lubił i nie umiał. Przemogli go