Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaślubienia krasawicy zajmowała go mocno — westchnął ciężko i podniósł znużone już całodziennym trudem powieki.
— Witold sam lubi kraśne dziewczęta, z jego ręki brać niebezpieczno — odezwał się z półuśmiechem. — Kiedy ją królową uczynić chce, pewnie mu miła...
Spojrzał bystro na Cebulkę, który żywo podchwycił.
— Miła mu jest, to pewna, ale jak własne dziecko, nie inaczej, boć to siostrzenica Anny nieboszczki.
Król głową tylko potrząsnął, obejrzał się po za łoże, po izbie, do koła, jakby się lękał, żeby go nie podsłuchano...
— Jabym rad Sonkę wziął — rzekł powoli wahając się — ale niemało z tem trudu będzie, nim mi klechy pozwolą. Oni się już domyślają, że mi swatają ze wszech stron; to też spokoju nie dają odwodząc od małżeństwa. Zbyszek sobie, a to uparty człek jak żelazo, niczem go nie zyskać i nie przeprzeć, Wojciech także krakowski biskup, wtóruje mu, ale ten chciwy jest, z nim sobie poradzę. Naostatek ta gadzina, żmija ta, Ciołek, co na nieboszczkę moją takie srogie a ohydne pisał rzeczy... ten znów gotów mnie zohydzić.
— Miłościwy panie — przerwał Cebulka — alboż nie jesteście królem? nie macie woli swojej?