Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 032.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twarzy, drgającej od gniewu, przyskoczyła do Witolda, który stał zimny i nieporuszony jak posąg.
— Uszom nie wierzę — krzyknęła. — Ja nie wiem nic, ja niegodna jestem, abyś mi się zwierzył, a tę ulubienicę swoją, siostrzeniczkę kochaną, już chcesz posadzić na tronie!!
— Chcę i posadzę — rzekł książę krótko i dosadnie...
— Ją? ją? na upokorzenie moje! — zawołała Julianna — aby się mnie urągała!!
— Tam gdzie ją umieszczę, ona mnie służyć będzie — dodał Witold.
— Julianna rozśmiała się.
— Myślisz? tak ty ją znasz? — krzyknęła... Ona nikomu służyć nie zechce, oprócz samej sobie, a na tobie, na mnie, na nas mścić się będzie za dobrodziejstwa!!
Załamywała księżna ręce, Witold stał zimny i obojętny.
— Tyś się z nią zawsze źle obchodziła — rzekł — boś była śmiesznie zazdrośną, może dla ciebie nie mieć serca, ale u mnie się od dziecka wychowała, i mnie musi być posłuszną.
Chwilkę pomilczawszy, dumnie dorzucił książe.
— A nie będzie słuchać, to tak ją z tronu ściągnąć potrafię, jak na tron powołałem...
Łzy poczęły płynąć z oczów księżnie.