Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 297.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeżoną ostrym cierniem, zawaloną głazami, ale u jej skraju znużony stoi zwycięzcą... Obok niego niewiasta, której nie chciał a ukochał i rodzina... Wśród niej też gwiazdy pałają...
Tu głos mu słabnąć zaczął i papier wypuścił z rąk.
— Błogosławioną jesteś matką — dodał — choć łzami i boleścią opłacisz, a trudem strasznym szczęście dzieci... Męztwa ci potrzeba do końca, na długie jeszcze życie a wszystko co obiecane widzieć będziesz oczyma własnemi.
To mówiąc krzyż uczynił w powietrzu... Głos mu się zmienił, jakby nagle otrzeźwiał i zstąpił z wyżyny.
— Nie widzę już nic — dodał.
Ufajcie Bogu, który wszelki trud, miłość i wytrwałość a ufność w siebie opłaca.
Słuchająca odetchnęła, jakby ciężar wielki spadł jej z piersi... Przejęta była i jeszcze drżąca... Stojący za nią duchowny worek, który przyniósł z sobą, zcicha położył na stole.
— Bóg niech wam płaci — odezwała się niewiasta. — Pokój daliście duszy mojej. Jeżeli kiedy zapotrzebujecie pomocy... wezwijcie jej u mnie. Wiecie kto jestem, bo wam nic zakrytem nie jest...
Schyliła głowę powoli i ręką skinąwszy, we drzwiach znikła...