Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 269.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

katedry. Za nim szła matka, Kaźmirz mały i mnogi dwór, który razem z Sonką, w śmiertelnej trwodze, słuchając wrzawy, czekał na tę godzinę...
Ściągnęło się to do południa, tak, że arcybiskup Wojciech zaledwie miał czas mszę świętą rozpocząć...
Kościół niewielki naówczas, nabity był cały, podwórce zalegał lud ciekawy... Spytkowi ze Straszem z początku do drzwi się trudno było docisnąć, cóż dopiero do wnętrza...
Ale Strasz, którego zemsta czyniła szalonym, a szaleństwo dawało mu siłę nadzwyczajną, począł od progu rozpychać i rozbijać ludzi, torując Spytkowi drogę, którego strój i pańska postawa zmuszała bojaźliwszych do ustępowania.
Tak oba wichrzyciele, nieumiejący poszanować domu bożego, dostali się niemal do środka i potrafili zająć miejsce takie, z którego senatorom a szczególniej marszałkowi Oleśnickiemu pięściami grozili, naigrawali się i łajali.
Królowa musiała na to patrzeć, lecz że wszystko już przezwyciężonem zostało, a obrzędu koronacyi nic już przerwać nie mogło, łatwiej zniosła tę obelgę, którą wiedziała komu zawdzięczać. Strasz bowiem nietylko się nie krył z sobą, ale równie zuchwale jak Spytek naprzód wyrywał.
Oburzało to wszystkich, lecz przykład marszałka Oleśnickiego wyzywanego a cierpliwego na obelgi, innym też posłużył za wzór, tak, że